Plany turystyczne na 2020 rok były zupełnie inne… Miało być daleko i egzotycznie… Ale ogólnie znane przeszkody sprawiły, że o dalszym i dłuższym wyjeździe należało zapomnieć.
Co nie znaczy, że w ogóle trzeba było zrezygnować z wyjazdu. Dlatego na lipiec 2020 roku wybrałem ciekawe i naprawdę piękne miejsce, z którego mogłem wrócić do Polski w zaledwie kilka godzin w razie ogłoszenia kolejnego zamknięcia granic lub innych obostrzeń.
Inaczej niż zwykle postawiłem na środek transportu w postaci własnego samochodu zamiast poruszania się lokalnym transportem publicznym, a to również z powodu wprowadzonych obostrzeń, nieprzewidywalnych zmian rozkładów jazdy, wypadania z kursu licznych autobusów i pociągów.
Oj, namieszała ta pandemia, ale nie mam zamiaru się o niej rozpisywać, bo od kilku miesięcy słyszymy o niej w mediach na okrągło i chyba już wszyscy mają dość tego tematu.
Tak więc ruszyłem w kierunku Czech, a dokładnie wschodniej części kraju naszych południowych sąsiadów to jest Moraw – graniczących od wschodu ze Słowacją, a od południa z Austrią.
Stolicą Moraw jest Brno – drugie miasto Czech, któremu wkrótce poświęcę kolejny wpis.
Wjeżdżając samochodem na terytorium Czech wykupiłem winietę, uprawniającą do poruszania się po tamtejszych płatnych drogach. Zakupu dokonałem na pierwszej stacji benzynowej na terytorium Czech. Nie ma obawy, że się człowiek nie dogada – takich winiet sprzedawanych jest Polakom setki dziennie, więc personel dokładnie wie czego potrzebuje zmotoryzowany turysta z Polski.
Owszem, winietę taką można kupić także w Polsce, na przygranicznych stacjach benzynowych, ale o wiele drożej. Dostępne są winiety na różny czas pobytu w Czechach.
WAŻNE: Winieta składa się z dwóch części. Na obu należy napisać numer rejestracyjny samochodu niezmywalnym i nieścieralnym środkiem np. długopisem. W żadnym wypadku ołówkiem! Walą za to (tzn. za ołówek) solidne mandaty. Jedną część winiety naklejamy na szybie w prawym dolnym rogu, a drugą należy zachować do kontroli. Brak części kontrolnej też oznacza „pokutę” czyli po czesku mandat. Poniżej czeska winieta dla samochodu osobowego.
Pierwszym miejscem które zwiedziłem po wjeździe do Czech jest zamek w niewielkiej miejscowości Szternberk na północ od Ołomuńca. Niestety, istniała jedynie możliwość obejrzenia obiektu z zewnątrz oraz wejścia na dziedziniec. Do komnat nie było wstępu – wszystko zamknięte na głucho, pewnie z przyczyn epidemicznych. Zwiedzanie zamku z zewnątrz oraz dziedzińca jest darmowe.
Na zamku zastała mnie pora obiadowa, więc w pobliskiej restauracji zamawiam czeski specjał w postaci pysznej bomby kalorycznej tj. smażeny syr – czyli plastra panierowanego sera, smażonego na patelni lub głębokim tłuszczu, podawanego z frytkami (hranolki) albo ziemniaczkami i sosem tatarskim (tatarska omaczka) oraz surówką.
Kilkadziesiąt minut później jestem już w Ołomuńcu, słynącym z pięknej Starówki z osiemnastowieczną kolumną Trójcy Przenajświętszej będącą dziękczynieniem za zwalczenie epidemii. Jest to największa rzeźba w Czechach – liczy bowiem aż 35 m wysokości.
Kolejnym znanym miejscem na ołomunieckiej Starówce jest zegar astronomiczny na fasadzie Ratusza, ale trafiłem akurat na prace remontowe i obiekt ten był zasłonięty siatką ochronną.
Nazajutrz ruszam na południe Moraw, w stronę Obszaru Chronionego Krajobrazu Palava. Jest to rezerwat biosfery leżący u ujścia rzeki Dyi do zbiornika Nove Mlyny. Południowy i północny brzeg zbiornika łączy tama, dostępna także dla ruchu kołowego. Przejazd przez tamę zapewnia zapierające dech widoki!
Tereny na południowym brzegu zbiornika prezentują się całkiem, całkiem. Małe klimatyczne wioski, zielone pola porośnięte winoroślą (tak, znajdujemy się w rejonie winiarskim, najcieplejszej części Czech!), liczne winiarnie, rozwinięta gastronomia, pensjonaty przy każdej ulicy, całe mnóstwo kempingów – krótko: raj turysty! I do tego kilometry ścieżek rowerowych. W tym momencie pożałowałem, że nie zabrałem swojego bicykla.
Ruszam na poszukiwanie noclegu. Na brzegu zbiornika, dosłownie co kilkaset metrów znajdują się kempingi, pięknie położone z widokiem na taflę wody. W pierwszym mają komplet, w drugim i trzecim podobnie, ale w końcu trafiam do wioski Nove Mlyny, gdzie znajduje się bardzo przyzwoity, choć nieco tłoczny Camping Palava, dosłownie kilkaset metrów od ujścia Dyi do zbiornika. Na miejscu można zamieszkać w pokoikach w drewnianym, dość czystym baraku (mającym czasy świetności za sobą) z łazienkami i kuchnią, postawić namiot albo campera. Jest też bar z szerokim wyborem dań oraz wieloma rodzajami piwa.
Zbiornik Nove Mlyny, choć piękny, nie jest najlepszym miejscem do kąpieli – jego brzeg w większości nie zapewnia dostępu do wody, plażować można na dosłownie kilku mikroplażach na wschodnim wybrzeżu. Prowadzi do nich biegnąca wzdłuż brzegu ścieżka o fatalnej nawierzchni – wąska, nierówna i wyboista, zmieści się na niej zaledwie jedno auto.
Dlatego też daję sobie spokój z pływaniem i ruszam w stronę miasteczka Mikulov leżącego zaledwie kilkanaście kilometrów od wsi Nove Mlyny w stronę granicy z Austrią, będącego prawdziwą perełką architektoniczną południowych Moraw, z piękną zabytkową Starówką i widocznym z daleka zamkiem, będącym pierwotnie warownią powstałą w XI-XII wieku. Obecną formę zawdzięcza odbudowie po pożarze w 1719 roku.
Mikulov z jego spokojną i wesołą atmosferą oraz piękną architekturą na tyle przypadł mi do gustu, że spędzam w nim całe popołudnie i zachód słońca. Na kemping wracam dopiero nocą.
Następny dzień rozpoczynam od zdobycia ruin zamku Devicky górującego nad miejscowością Pavlov.
Po kilkunastominutowej wspinaczce kamienistym szlakiem przez las moim oczom ukazują się mury starej warowni, skąd można podziwiać okoliczne lasy, hektary winnic i zbiornik wodny. Świetne miejsce na początek dnia.
W tymże Pavlovie znajduje się kolejne miejsce warte odwiedzenia podczas pobytu na południu Moraw. Jest to Park Archeologiczny, w którym można obejrzeć ciekawe eksponaty z odległej przeszłości i poczuć się jak łowca mamutów sprzed 30 000 lat. To z tego rejonu pochodzi charakterystyczna Venus o obfitych kształtach, którą każdy pamięta z podręczników szkolnych. Jej posążki (takie jak na zdjęciu poniżej) można często spotkać w tej okolicy.
Na koniec pobytu na południu Moraw zapraszam na… Dziki Zachód. W połowie drogi biegnącej przez rezerwat Palava, łączącej Pavlov z pięknym Mikulovem, w pobliżu miejscowości Klentnice znajduje się prawdziwe ranczo, niczym żywcem i w całości przeniesione z westernu. Jest to gospodarstwo agroturystyczne o nazwie Pony Rancz, pięknie położone wśród skał, w niewielkiej podłużnej kotlinie. Można się tu zatrzymać na noc, którą spędzi się w sali noclegowej na piętrze drewnianego budynku. Na dole zaś mieści się prawdziwy saloon, urządzony w kowbojskim stylu.
Zawsze spotka się tu ciekawych ludzi na czele z bardzo miłym i wesołym właścicielem, który chętnie raczy swoich gości ciekawymi opowieściami i tanim piwem.
Lubisz podróże? Spodobał Ci się ten artykuł? Jeżeli TAK – odwiedź i polub FANPAGE tego bloga na Facebooku. Zapraszam także na mój profil na Instagramie oraz kanał na Youtube.
Jak zwykle Autor podaje rzetelne, ciekawe i przydatne turystycznie i logistycznie informacje. Godna pochwały jest również ilustracja zdjęciowa wyprawy.
Dziękuję Rafacusie. Mam nadzieję, że moje opisy zachęcą kogoś do odwiedzenia tych miejsc, a informacje praktyczne będą pomocne przy organizowaniu wyprawy. O ile się nie zdezaktualizują. Trzymaj się.