ESTONIA CZ. I – SAREMA – RELACJA Z POBYTU, INFORMACJE PRAKTYCZNE.

Łotwa już dawno za nami. Wjechałem na teren Estonii. Na zielonego przestwór oceanu – chciałoby się rzec parafrazując Wieszcza. Krajobrazy po obu stronach granicy podobne – to znaczy monotonne. Zielono, pusto, spokojnie… Bardzo spokojnie… Wręcz nudno…

 

Zarówno Łotwa, jak i Estonia są krajami bardzo słabo zaludnionymi, stąd ruch tu znikomy. Do tego te niziny… Jak okiem sięgnąć żadnego punktu, wznoszącego się nad powierzchnię pól, pastwisk i łąk.

 

Moim następnym celem Sarema (dawniej Ozylia) – największa estońska wyspa na Morzu Bałtyckim

 

By dostać się na Saremę należy skorzystać z promu pasażersko – samochodowego, kursującego  z miejscowości Virtsu na kontynencie do Kuivastu na niewielkiej wysepce Muhu znajdującej się między lądem a Saremą i połączoną z nią trasą. Droga ta zapewnia piękne morskie krajobrazy.

 

Za podróż promem  z Virtsu do Kuivastu zapłaciłem 15 euro w jedną stronę (auto osobowe). Pełny rozkład i cennik promów znajdziesz tu:

 

https://www.praamid.ee/wp/?lang=en

 

Obsługa oprócz estońskiego włada też rosyjskim i angielskim, więc można się porozumieć i bez kłopotów kupić bilet. Zresztą znają się na swojej robocie. Patrzą ile osób jedzie w aucie, wystawiają odpowiedni bilet i następny proszę.

 

Choć język estoński (zbliżony do fińskiego) należy do rodziny uralskiej (a więc zupełnie innej grupy niż większość języków Europy, należących go języków indoeuropejskich) to spokojnie, jeżeli zna się angielski to można bez większych problemów dogadać się w tym kraju. Po rosyjsku też można próbować. Ba, w pewnych rejonach jest on bardziej popularny od estońskiego!

 

Ale wróćmy do kwestii komunikacyjnych. Można też dokonać rezerwacji bądź zakupu biletu przez internet, ale myślę, że nie ma takiej potrzeby, bo promy pływają często, są naprawdę pojemne i każdy chętny znajdzie swoje miejsce na pokładzie. A jeżeli nie – to trochę poczeka nad błękitnym Bałtykiem i popłynie następnym promem.

 

 

W okolice terminala Virtsu znajdującego się na cyplu o tej samej nazwie, dotarłem w godzinach wieczornych i nie było sensu pchać się na Saremę i szukać noclegu po ciemku, więc zdecydowałem, że noc spędzę w namiocie na bałtyckim wybrzeżu, zaledwie kilka kilometrów od portu, nad piękną zatoką Vanalubi, porośniętą trzciną, wśród której kołysały się rybackie łodzie.

 

Miejsce wybrałem wybornie! Wolno tam biwakować bezpłatnie, dostępna jest toaleta, kosz na śmieci, miejsce na ognisko oraz drewniana wiata ze stołem i ławami. I piękne widoki!!!!

 

 

Wprawdzie nie ma wody pitnej, ale przewidziałem tę ewentualność i zaopatrzyłem się wcześniej w odpowiednią ilość H20. Na gazowej butli gotuję kolację, potem wbijam się do śpiwora i błyskawicznie zasypiam wśród kojącego, delikatnego szumu bałtyckich fal.

 

Rano chwilę napawam się pięknem przyrody rozświetlonej promieniami wschodzącego słońca i zmierzam w kierunku terminala promowego w Virtsu.

 

Podróż ze stałego lądu na wysepkę Muhu trwa krótko i jest bardzo przyjemna. Można – jeśli się zdąży – zamówić coś w pokładowym barze, można też posiedzieć na odkrytym pokładzie i połapać słońce, a jeśli pogoda nie sprzyja można spędzić rejs w którejś ze świetlic wewnętrznych lub po prostu w swoim samochodzie w ładowni. Pomysł kiepski, bo w ten sposób przepadnie okazja obejrzenia pięknych krajobrazów.

 

 

 

Po trwającym kilkadziesiąt minut rejsie jestem już na Muhu, chwilę potem na Saremie. Na pierwszy ogień idzie skansen w miejscowości Angla (lokalna nazwa to Angla Tuulikumagi), gdzie można podziwiać świetnie zachowane młyny, a nawet wejść do środka, na samą górę i podziwiać stamtąd uroki estońskiej, a ściślej saremskiej wsi.

 

W pełnym słońcu i przy błękitnym niebie widoki urzekają! Białe cumulusy i niebo odbijają się w oczkach wodnych,  wiatr znad Bałtyku leniwie porusza drewniane skrzydła młynów – wsi spokojna, wsi wesoła chciałoby się powiedzieć. Bilet normalny do skansenu kosztuje 4 euro.

 

 

Z uroczej wioski Angla już zaledwie kilkanaście minut jazdy  do – moim zdaniem- najpiękniejszego punktu widokowego Saremy – wysokiego brzegu na północnej krawędzi wyspy w miejscowości Panga

 

Tutejszych krajobrazów nie da się zapomnieć: z nadmorskich skał wzrok sięga daleko, daleko w bałtycką przestrzeń, a przy odrobinie szczęścia dostrzeżesz masy wody w głębinie pchane jakąś niewidoczną siłą przybrzeżnego prądu.

 

Stada skrzeczących mew, szum wiatru, miłośnicy kitesurfingu na swoich deskach ciągniętych przez kolorowe skrzydła rozwijają zawrotne prędkości.

 

Jeżeli dopisze Ci szczęście i przyjedziesz do Pangi przy pięknej pogodzie – to miejsce na długo zostanie Ci w pamięci.

 

Panga? KONIECZNIE!

 

 

Sarema to oaza spokoju, ciszy i wioskowych klimatów. Miłośnicy głośnych balang i życia wielkomiejskiego nie będą tu usatysfakcjonowani. Natomiast jeśli lubisz drewniane chatki,  porośnięte mchem lub bluszczem oraz bezkresne, zielone przestrzenie, ciche spokojne osady – Sarema przypadnie Ci do gustu.

 

Niektóre zabudowania przypominają tu chałupki z bajek lub skandynawskich legend, może wydawać się, że gdzieś tu czają się jakieś dziwne stworki.

 

Firmy świadczące usługi w zakresie budowy płotów i ogrodzeń na Saremie nie zrobią interesu życia: ze świecą szukać tu ogrodzonego domu. Większość stoi na otwartych posesjach. Co najwyżej otacza je jakiś wysoki na kilkadziesiąt centymetrów murek z kamieni, postawiony po to, by krowa czy inne zwierzę hodowlane nie oddaliła się za bardzo od zagrody gospodarza. Poza tym żadnych bram, furtek, kłódek – nic. Tu wszyscy się znają od lat i ufają sobie – inaczej nie może być na takim pustkowiu. 

 

 

Ale nie tylko mikroskopijne wioski stanowią zabudowę pięknej Saremy. Na południowym brzegu wyspy rozłożyła się stolica tego okręgu – małe, ciche, spokojne, czyste miasteczko o dźwięcznej nazwie Kuressaare.

 

Wąskie uliczki, niskie domki, kilka zadbanych parków o wzorowo utrzymanej roślinności i równiutko przystrzyżonej trawie, marina z kilkoma białymi stateczkami i jachtami, szkoła, parę knajp przy głównym deptaku, jakiś urząd gminy, kilka stacji benzynowych (ważna informacja, bo w głębi wyspy może być kłopot zakupem paliwa), hipermarket, kościół, fontanna i symbol miasta, czyli otoczony fosą zamek z XIII wieku. 

 

Dokoła twierdzy rozciąga się bardzo przyjemny park, gdzie można odpocząć wśród zieleni z widokiem na basztę, fosę i mury obronne.

 

 

Tak upłynął pierwszy dzień na Saremie. Przyznam, że z każdą chwilą to miejsce zyskuje w moich oczach 🙂

 

Nadchodzi wieczór, więc trzeba poszukać miejsca do spania. I znajduję bardzo fajny i oryginalny obiekt w niezłej lokalizacji, dosłownie kilkanaście metrów od Bałtyku. 

 

Aby tam się dostać muszę opuścić Saremę i wrócić na Muhu, buforową wysepkę odgradzającą największą estońską wyspę od stałego lądu. 

 

Dojeżdżam do portu w Lounaranna, gdzie na wybrzeżu znajduje się ośrodek wypoczynkowy składający się z kilku drewnianych domków, pola namiotowego i ogólnodostępnej kuchni, łazienki z prysznicem i WC oraz małego sklepo – baru z przekąskami i najróżniejszymi trunkami.

 

Ale nie będę dziś spać ani w domku, ani w namiocie, ani w aucie. Pora na coś oryginalnego i niecodziennego. 

 

Mam na myśli kajutę drewnianego kutra, „zaparkowanego” na trawie pośrodku pola namiotowego 🙂 

 

Na pokładzie jest drewniany stół i ława, całość pod daszkiem. Do kajuty wchodzi się po drewnianym trapie, opartym o burtę kutra.

 

W wyposażonej w okrągłe okno kajucie znajdują się dwie drewniane leżanki z czystą pościelą. Gniazdka elektryczne dostępne, więc nie ma kłopotu z podładowaniem sprzętu.

 

Kilkanaście metrów od kutra węzeł sanitarny w bardzo dobrym stanie, dostępny tylko dla gości. 

 

 

Cena noclegu w takiej kabinie na kutrze to 30 euro (za całą kabinę, nie za łóżko, śniadanie nie jest wliczone) – czyli nie jakaś super konkurencyjna, ale w ogóle Estonia nie jest tania. To najdroższy kraj spośród republik dawnego Związku Sowieckiego, a jednocześnie o najwyższym poziomie życia. Ten mały nadbałtycki kraj zorientowany jest na współpracę z państwami skandynawskimi, czego efekty są coraz widoczniejsze w szybkim rozwoju, ale co za tym idzie także w systematycznym wzroście cen.

 

Przykład pierwszy z brzegu: w czasie mojego pobytu w Estonii (przełom lipca i sierpnia 2020 r.) litr benzyny kosztował w Polsce 4,33 zł , w przeliczeniu było to 0,97 euro, natomiast w tym czasie w Estonii cena wynosiła 1,25 euro – równowartość 5,5 zł. Widoczna różnica, prawda? 

 

Nietrudno domyślić się, że cenny innych towarów i usług są odpowiednio wyższe w stosunku do polskich. Np. hot-dog, którego kupimy na każdej polskiej stacji benzynowej za 4,99 zł w Estonii – również na stacji paliw – kosztuje 3-4 euro.

 

Myślę, że powyższe przykłady wiele mówią o strukturze cen w obu krajach.

 

Podobnie ceny wyglądają na Łotwie i niestety u naszych sąsiadów Litwinów. I pomyśleć, że kiedyś jeździło się na Litwę, bo było dużo taniej. To se ne vrati…

 

Od kilku dni w drodze… Setki kilometrów za kółkiem. Ileś tam zwiedzonych miejsc. Co za dużo to niezdrowo. Pora na tzw. „bierny wypoczynek”. Czyli leżenie bykiem po prostu. Raz na jakiś czas nie zaszkodzi. Sarema oferuje szeroki wybór różnorakich miejsc piknikowych, czasem z wyposażeniem w postaci drewnianiego stołu, grilla, ławeczek itd. 

 

Jadę zatem wzdłuż wybrzeża i po kilkunastu kilometrach znajduję odpowiednią… NIE! Wymarzoną miejscówkę! 

 

To cienki, kilkusetmetrowy, cypel o wysokim brzegu, wbijający się śmiało w Bałtyk. Na brzegu kolorowe, pokryte mchem kamienie, ptasie gniazda, dużo wonnych polnych kwiatów, jakieś drewniane molo…

 

Cudownie tu! Oprócz błękitnego nieba nic mi… ! Stop! Przecież nie ma dziś ani jednej chmurki! Tylko słońce, słońce i jeszcze więcej słońca! Jest chyba ze 30 stopni! Ale wiatr znad Bałtyku powoduje, że nie odczuwa się upału.

 

 

Rozciągam się więc na kocu i rozkoszuję pięknem nadbałtyckiego krajobrazu, oddycham czystym, pełnym jodu powietrzem. 

 

Całkiem fajna ta Sarema 🙂

 

***

 

Tak wyglądało moje spotkanie z największą estońską wyspą. Świetne miejsce zarówno na czynny, jak i na bierny odpoczynek. Cisza, spokój, ładna przyroda, dużo zieleni, świeże powietrze, szum morza, kilka ciekawych obiektów do zwiedzenia, ogólnie całkiem przyjemne miejsce. Udało mi odwiedzić Saremę przy pięknej, wymarzonej pogodzie, co na pewno miało pozytywny wpływ na odbiór tego, co widziałem. Życzę Wam tego samego, jeśli przyjdzie Wam chęć, by odwiedzić te rejony. 

 

Lubisz podróże? Podobały Ci się miejsca, które opisuję w tym i w innych artykułach? Odwiedź zatem Facebookowy FANPAGE tego bloga i daj łapkę w górę 🙂

 

Z góry dziękuję i zapraszam także na mój profil na Instagramie, gdzie znajdziesz najciekawsze zdjęcia z moich podróży. Znajdź także mój kanał na Youtube – może spodoba Ci się któryś z filmów z dalekich krajów?

Komentarze dla: “ESTONIA CZ. I – SAREMA – RELACJA Z POBYTU, INFORMACJE PRAKTYCZNE.” (ilość: 5 )

  1. Wyłapałem literówkę w zdaniu:
    „Rozciągam się więc na kocu i rozkoszuję pięknem nadbałtyckiego krajobrazu, oddycham czystym, pełnym jodu powietrzem. ”
    Czy oby na pewno powinna być samogłoska o zamiast a????Pozdrawiam Blogera?

    1. Dziękuję, tylko proszę o sprecyzowanie o które słowo chodzi 😉 „kOcu” / „kAcu”, czy może „jOdu” / „jAdu? 😉

    1. Dziękuję? Sarema to wymarzone miejsce dla szukających ciszy i spokoju, zieleni lasu i błękitu morza, blasku słońca i szumu fal.A jeśli trafi się na dobrą pogodę to satysfakcja i pełny relaks gwarantowane.

  2. Sarema to część….Inflant, które w swoim czasie należały do Rzepospolitej Obojga Narodów. Zamek w Kuressaare pamięta tamte czasy, ale jakichś polskich pamiątek tu nie znajdziemy. Ale Sarema należała również do Szwecji tak jak sąsiednia wyspa Hiiumaa gdzie ludność mówiła po szwedzku aż do wysiedlenia przez Sowietów. Wpływy szwedzkie (i starszych Wikingów) widoczne są w architekturze wszędzie na obu wyspach. Opisane przez autora jako „Wąskie uliczki, niskie domki” Kuressaare wygląda jakby słynne Bullerbyn w całości było przeniesione spod Sztokholmu.
    Tak, te drewniane domki to klasyki szwedzkiej architektury drewnianej!!!
    Do tego na obu wyspach można obejrzeć bardzo stare średniowieczne kamienne kościoły, niemal identyczne jak kościoły gotlandzkie.
    W drodze na Sarema przejeżdżamy przez miasteczko Pärnu, który za Rzeczpospolitej nazywało się Parnawa. Tutaj też główna ulica wygląda jakby była żywcem przeniesiona ze Szwecji (tylko kolory są inne)…
    Za sowieckich czasów Sarema służyła jako baza Armii Czerwonej i Estończycy musieli mieć specjalne pozwolenie na wjazd. Ale rosyjskie wojsko na szczęście nie zniszczyło ani wyspy ani jej pięknej architektury.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *