ESTONIA CZ. III – ATRAKCJE WSCHODNIEJ CZĘŚCI KRAJU.

W poprzednich wpisach o Estonii przybliżyłem Wam zachodnią i północną część kraju, w tym stolicę Tallinn i okolice, dziś przenosimy się na wschód, bo – że zacytuję klasyka – tam musi być cywilizacja 😉

Pierwszą atrakcją wschodniej Estonii godną uwagi jest wodospad Valaste, leżący kilkadziesiąt kilometrów na zachód od Narvy (o tym mieście za chwilę), na samym brzegu Bałtyku.

Zwiedzając wodospad Valaste można przez chwilę poczuć się jak gdzieś daleko od Estonii. To zdecydowanie największy i – moim zdaniem najpiękniejszy – wodospad tej części Europy. Tworzą go kolorowe warstwy skał, otaczające półkoliście strugę wody spadającą ze znacznej wysokości.

Okolica porośnięta jest gęstą, piękną roślinnością, co w połączeniu z wodospadem powoduje, że czujemy się jak gdzieś w azjatyckiej dżungli, choć oczywiście temperatury znacznie niższe. Tak czy inaczej pięć gwiazdek dla tego miejsca!

Zwiedzanie wodospadu jest bezpłatne, w pobliżu jest pełna infrastruktura: parking, kemping, bar, sklep, wiaty dla zmotoryzowanych turystów, gdzie można schronić się przed deszczem lub zatrzymać się, by coś przekąsić.

Parking znajduje się w pobliżu górnej części wodospadu, żeby obejrzeć całą kaskadę należy zejść po setkach metalowych schodów na sam dół. Wodospad jest naprawdę wysoki, więc zejście zajmie chwilę, ale za to widoki, które oferuje to miejsce są warte każdego wysiłku. Po drodze znajduje się kilka małych tarasów widokowych, gdzie można zatrzymać się na chwilę na zrobienie zdjęcia.

Schody prowadzą nas na wybrzeże Bałtyku, w tym miejscu kamieniste. I tu kolejna ciekawostka: ludzie, którzy dotarli do tego miejsca ustawiają z małych otoczaków fantazyjne piramidki. Cała plaża jest nimi wypełniona, niektórzy nawet zadali sobie trud wkomponowania kamieni w spoczywające tu i ówdzie pnie i konary drzew.

Opisane powyżej miejsca są naprawdę ładne i myślę, że spodobają się każdemu lubiącemu przyrodę. Natomiast o kolejnym punkcie na mojej trasie nie mogę powiedzieć zbyt wiele dobrego. 

Przygraniczna Narva to coś zupełnie innego od tego, co widziałem do tej pory w Estonii. Właściwie ma niewiele wspólnego z resztą kraju. Estończyków jest tu zaledwie kilka procent, ludność rosyjskojęzyczna stanowi zaś około 90% populacji miasta. Wszędzie słychać rosyjski, w sklepach, barach, na ulicach. 

Przy okazji kilka słów na temat relacji narodowościowych w Estonii, bo to dość ciekawa kwestia. Otóż w tym kraju znajduje się kilkudziesięcioprocentowa (ok. 30%) mniejszość rosyjskojęzyczna. Są oni tzw. apatrydami, czyli bezpaństwowcami. Nie posiadają obywatelstwa ani Estonii, ani Rosji. Zresztą estońskie przepisy nie zezwalają na podwójne obywatelstwo. Bo gdyby mieli trzydziestoprocentową mniejszość z paszportami innego kraju, ten inny kraj mógłby się o nich upomnieć i złożyć niezapowiedzianą i niechcianą wizytę pod pretekstem „obrony praw mniejszości narodowej”, co już w historii innych państw często się zdarzało. Bezpaństwowcy posiadają jedynie tzw. „szare paszporty”, potwierdzające tożsamość

Wielu z nich pewnie by wybrało paszport kraju UE niż Rosji. Ale tu na przeszkodzie stają estońskie przepisy, nakładające wymóg zdania bardzo trudnego egzaminu z języka estońskiego, co jest niemożliwe dla większości osób ze słowiańskiego kręgu językowego. Estoński bowiem jest językiem z grupy uralskiej, wręcz kosmicznie trudnym, podobnym do fińskiego.

Ale wróćmy do Narvy. Powiem krótko. Omijać! Nie ma tu czego oglądać. Większość zabudowy stanowią betonowe, odpychające bloki z ery sowieckiej. Wprawdzie niektóre wyremontowane, ale szału nie ma. Do tego jakieś dziwne betonowe obiekty niewiadomego przeznaczenia. Na pewno nie ozdobnego.

Jedynym miejscem godnym uwagi w Narvie jest nabrzeże rzeki o tej samej nazwie, łączącej jezioro Pejpus z Bałtykiem, a dzielącą dwa miasta tj. estońską Narvę i rosyjski Iwangorod (zresztą stanowiły one kiedyś jeden organizm miejski).

Na brzegiem Narvy znajduje się całkiem przyjemny bulwar, oferujący niezłe widoki na dwa zamki, znajdujące się w obu krajach i połączone mostem.

Ten most łączy nie tylko dwa zamki, dwa miasta, dwa państwa. To właśnie tu przebiega wschodnia granica UE, Strefy Schengen i NATO. Jest więc miejscem o dużym znaczeniu strategicznym, stąd jest bardzo pilnie strzeżony po obu stronach przez bariery stalowe, kamery, zasieki itd. A na dodatek był nieczynny z powodu zamknięcia granic Rosji w związku z panującą pandemią. Szkoda…. Piękny Sankt Petersburg niedaleko…

Skoro już dotarłem w okolice zamku, to warto go obejrzeć. Z zewnątrz wygląda całkiem, całkiem, natomiast w środku nie ma nic ciekawego, po prostu zwykłe podwórko z pomnikiem Lenina, pokazującego coś w oddali.

Po krótkiej wizycie w Narvie opuszczam to miasto i kieruję się na południe, w stronę jeziora Pejpus, piątego co do wielkości jeziora Europy. Przez Pejpus biegnie granica dwóch państw. Zachodni brzeg należy do Estonii, wschodni do Rosji. Rosyjska nazwa zbiornika to jezioro Pskowsko – Czudksoje.

Zatrzymuję się na chwilę w bardzo przyjemnym miasteczku Mustvee, pełniącym rolę kurortu z pięknym brzegiem jeziora i licznymi miejscami noclegowymi. Kilka knajp, sklepów – w sumie nic specjalnego, ale jest tam zielono, spokojnie, czysto – czyli jak w całej Estonii. Popołudnie spędzam w tym sympatycznym miasteczku, gdzie Pejpus oferuje takie widoki, że naprawdę można pomyśleć, że jesteśmy nad morzem.

Jednak nie zagrzałem zbyt długo miejsca w Mustvee, ruszam na południe, wzdłuż brzegu jeziora Pejpus, z zamiarem znalezienia dobrego miejsca na rozbicie namiotu w otoczeniu przyrody. Mijam klimatyczne wioski, pełne bocianich gniazd, drewnianych chatek, zaimprowizowanych przydrożnych straganów, na których lokalna ludność oferuje to, czym obdarzyła ich ziemia: owoce, warzywa, a nade wszystko czosnek, którego wianki wiszą na płotach, furtkach i wrotach stodół.

W końcu znajduję miejsce na nocleg na dziko. To spora łączka, niedaleko brzegu, wyposażona w wiatę ze stołem i ławą. W pobliżu sklep spożywczy, więc dzień kończę z kufelkiem piwa nad błękitnymi wodami piątego jeziora Europy.

Pobyt w Estonii dobiega końca. Ostatnim miastem, które odwiedziłem w tym kraju jest Tartu, mogące pochwalić się całkiem przyjemną starówką, z kolorowymi, zadbanymi kamieniczkami, kilkoma pomnikami i licznymi restauracjami z parasolami.

Trafiłem do Tartu w godzinach przedpołudniowych, w zwykły dzień roboczy, więc trudno było oczekiwać, że starówka w tym mieście będzie tętnić życiem imprezowo-artystycznym i tak też było w istocie. Radzę przyjechać tu w weekend, na pewno jest o wiele przyjemniej.

Lubisz podróże? Spodobał Ci się ten artykuł? Był przydatny w planowaniu podróży? A może przypomniał Ci miejsca odwiedzone podczas wakacji? Jeśli TAK – odwiedź  FANPAGE tego bloga na Facebooku i kliknij łapkę w górę 🙂 Dziękuję! 🙂

Zapraszam też na mój profil na Instagramie i kanał na Youtube.

Miłego oglądania!

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *