W tej rubryce zamieszczam kilka porad z cyklu „nie bądź osioł”,
czyli o nieuczciwych sposobach wyciągnięcia forsy od nieświadomych turystów. Większość z nich przerobiłem praktycznie, inne są tak ciekawe i kreatywne, że w hołdzie dla autorów trzeba o nich napisać.
Są kraje, w których oszustwa na szkodę turystów są na porządku dziennym. Indie, Sri Lanka, Etiopia, kraje arabskie wiodą prym w tej kategorii.
Znacznie rzadziej kantują w Wietnamie, prawie wcale w Iranie, postsowieckiej Azji Centralnej, a na Filipinach oszustw praktycznie nie odnotowałem.
Jednak we wszystkich wymienionych regionach natkniemy się na nieuczciwych taksówkarzy zawyżających ceny.
Oszuści mają szeroki wachlarz chwytów ukierunkowanych na odchudzenie naszych portfeli z gotówki. I to w taki sposób, że wielokrotnie będziemy im za to wdzięczni! Stosują bowiem triki psychologiczne polegające na zdobyciu naszego zaufania, ba, nawet przyjaźni, a potem bezpardonowo wykorzystują naszą chwilę słabości, wzbudzoną litość, chęć pomocy, nieuwagę czy zmęczenie.
Ich numery są szybkie i prymitywne, albo wymagające większego zaangażowania, rozpoznania przeciwnika, jego słabych stron i podatności na oszukanie. I oczywiście stanu majątkowego.
Na początku pytają zatem: skąd jesteś? (czytaj: ile masz forsy?), pierwszy raz przyjechałeś? (czyt: znasz ceny?), od dawna jesteś? (czyt: znasz ceny i kanty?), w którym hotelu mieszkasz? (czyt: ile masz forsy?).
Jeżeli odpowiesz, że jesteś studentem z Polski, podróżujesz z plecakiem od miesiąca i mieszkasz w hostelu staniesz się mniej atrakcyjnym celem niż np. bogacz z USA, który mieszka w kilkugwiazdkowym hotelu i właśnie przyjechał.
Potem próbują się zaprzyjaźnić.
-Załatwię ci dobry hotel, zaprowadzę do fajnej restauracji, znajdę tani transport.
Przy okazji pokazują fotografie dzieci, żony, rodziny, żalą się że wszystko podrożało, ciężko z pracą itd. Wszystko to by wzbudzić Twoją litość, co przekłada się na większą hojność. A o to przecież im chodzi.
I nim się obejrzysz jedziesz o 100 czy 200% droższym tuk-tukiem, jesz obiad za horrendalną cenę, albo zapisujesz się na jakieś camel safari albo przejażdżkę na słoniach droższą niż w biurze mieszczącym się o 50 kroków stąd, albo przepłacasz za pamiątki w „sklepie mojego brata”.
Po chwili połykasz haczyk. Wchodzisz do ciemnego sklepu gdzieś w Delhi. Specjalnie dla ciebie zapalają światło. Włączają klimę. Zapalają kadzidełka. Podają herbatę. Gorącą. Wiedzą, że nie wyjdziesz zanim nie dopijesz. Zyskują w ten prosty sposób przewagę psychologiczną.
Idziemy dalej: z głośników sączy się egzotyczna muzyka. Podstawiają ci wygodną, miękką pufę. Gdzie? Tak! Koło gabloty z najdroższymi towarami! Chwilę opowiadają o kunszcie wytwórców pamiątek, tekstyliów, biżuterii. O najwyższej jakości materiałów. O rzadkości użytych surowców i trudności ich pozyskania. O unikalnej technologii, znanej od wieków i stosowanej tylko w tym rejonie, nigdzie indziej na świecie.
Możesz dotknąć każdego z tych towarów, przymierzyć, przejrzeć się w lustrze w chuście czy naszyjniku.
Przepadłeś! Nie ma możliwości, żeby wyjść ze sklepu bez zakupów. W końcu za parę dni będziesz w Polsce, nie masz zbyt wielu pamiątek, a ta okazja jest niepowtarzalna. Takie cuda tu sprzedają! I jacy mili z nich ludzie! Biedni, ale ciężko pracujący na utrzymanie rodziny.
A niech tam…. I wyciągasz z portfela najgrubszy banknot. Poproszę to, to i jeszcze tamto. Wow, ale niespodzianka! Dali mi jeszcze dodatkową figurkę (mały portfelik, chusteczkę, drewnianą fajkę) w prezencie!
Wychodzisz ze sklepu, żegnając się z miłymi sprzedawcami, wśród zapewnień o wzajemnej dozgonnej przyjaźni i pozdrowień dla małżonka, rodziny, przyjaciół i wszystkich pokój miłujących ludzi w Polsce.
Wracasz do hotelu. Rozwijasz misternie zapakowany prezent i po chwili pytasz sam siebie: po cholerę kupiłem ten szajs? Materiał zaczyna się strzępić, szew biegnie nierówno, a te skórzane sandały przy sklepowym świetle wyglądały jakoś porządniej. Ta biżuteria też raczej nie wygląda na srebrną, a tylko na posrebrzaną. Figurka jakoś niechlujnie wykonana. Zamek w portfelu zaczyna się wypruwać. I tak dalej…
Ale nie wrócisz do sklepu z reklamacją. Wstyd kłócić się o jakąś niewielką kwotę, a poza tym Ahmed czy pan Singh byli tacy mili…. Trochę chłodniej myślisz o nich, gdy nazajutrz spotykasz identyczne towary w innym sklepie o 50% tańsze….
Pierwszego dnia pobytu w New Delhi wszedłem do takiego sklepu „brata” z pamiątkami w dzielnicy Paharganj, na ulicy Main Bazar – taki lokalnym centrum turystyki, pełnym hotelików, knajpek, sklepików, biur podróży itd.
Bardzo spodobały mi się figurki słonia, misternie rzeźbione w drewnie. Nie, nie chciałem kupować. To dopiero pierwszy dzień, na pewno znajdę inne i ładniejsze, a poza tym po co nosić pamiątki w plecaku przez kilka tygodni, można je kupić przed samym wyjazdem. Jednak smutny sprzedawca łamiącym się głosem orzekł, że nic dziś nie sprzedał i ze łzami w oczach powiedział, że ósemka jego dzieci nie zje dziś kolacji.
Oczami duszy zobaczyłem te biedne, chude, płaczące z głodu maluchy i wiecie co? Kupiłem 6 czy 8 słoników! Ale mnie podszedł! Zrobił ze mnie jelenia do kwadratu! Na swoje usprawiedliwienie mam to, że był to pierwszy dzień poza Europą.
Teraz, po odwiedzeniu ponad pięćdziesięciu krajów i przerobieniu setek kantów nie dałbym się tak wyrolować.
Jednak najbardziej w pamięci zapadł mi taki numer: Indie, Varanasi nad Gangesem, jedno najświętszych miejsc hinduistów, znane z licznych kremacji zwłok. Coś niesamowitego…
Robimy zdjęcia płonącym stosom z ludzkimi szczątkami. Nagle otacza nas kilkunastu Hindusów z drewnianymi pałami i drą się wniebogłosy:
-Co wy robicie, bezcześcicie to święte miejsce, dlaczego nie dajecie spokoju naszym zmarłym?!? Idziemy na policję, spędzicie kilka lat w więzieniu to zobaczycie! – i tak dalej w tej deseń.
Otaczają nas ścisłym pierścieniem i prowadzą dokądś wąskimi uliczkami miasta. Sytuacja wygląda na beznadziejną. Wyobraźnia podpowiada mi czarne scenariusze pobytu w indyjskim pudle. Kamienna, ciemna cela ze snopkiem słomy, brud, smród, głód, robactwo, choroby…
Postanawiam, że chociaż podejmę próbę obrony. Przeważające siły wroga powodują, że starcie bezpośrednie skazane jest na porażkę. Trzeba więc zwiewać. Odczekuję więc do dogodnego miejsca i nagle:
-Chłopaki, rura! Widzimy się w hotelu! – i spitalamy w przeciwnych kierunkach. Wrzeszcząca ekipa goni nas przez chwilę, ale w końcu prześladowcy odpuszczają.
Wieczorem recepcjonista widząc nasze przestraszone miny pyta co się stało. Opowiadamy, a on w śmiech. Okazało się, że to częsty sposób na oszukanie naiwnych turystów, którzy w podobnej sytuacji „przekupują” miejscowych okrągłą sumką w zamian za odstąpienie od ciągu dalszego. Naprawdę nie było mi do śmiechu, chyba w życiu nie najadłem się tyle strachu co wtedy.
Inne oszustwa to: podchodzi do ciebie elegancki młodzieniec lub śliczna dziewczyna z przypiętym do ubrania oficjalnie wyglądającym identyfikatorem i słyszysz:
-Dziękujemy za odwiedzenie naszej świątyni, twierdzy itd. Proszę o zadeklarowanie środków na odbudowę tego unikalnego zabytku.
I otwierają przed tobą zeszyt A4 z wpisami takiej treści:
-John Smith, London – 50 funtów.
-Hans Schmidt, Hamburg – 50 euro. I tak dalej.
Mieliśmy taką przygodę w Indiach. Ale stanęliśmy na wysokości zadania i wpisaliśmy po polsku kilka słów ostrzeżenia przed oszustami i kwotę ZERO!
Facet zaczął coś pyskować, więc nastraszyliśmy go policją i zwiał błyskawicznie.
Podobny kant to „badanie poziomu zadowolenia z pobytu w mieście”. Dostajesz jakąś odbitą na ksero ankietę z durnymi pytaniami. Przedstawiają się jako wolontariusze organizacji turystycznej lub studenci marketingu itd.
Po wypełnieniu ankiety sugerują wsparcie ich fundacji, organizacji pozarządowej czy uczelni. Rada: odmówić i pożegnać się bez żadnych wyjaśnień.
Teraz o historii z Bangkoku. Kant był dość wyrafinowany, przyznaję. Wyglądało to tak:
-Witam w Tajlandii, państwo pierwszy raz? A z daleka? Na długo? Kiedy przyjechaliście? Nazywam się XY, jestem profesorem religii buddyjskiej na tutejszym uniwersytecie. Miło powitać tak dostojnych gości z pięknego, odległego kraju! Jakie plany mają państwo na dziś? Och, jak mi przykro…Ta świątynia do której się wybieracie jest dziś nieczynna! Ale tu niedaleko jest inna, mniej znana, ale równie efektowna. Polecam odwiedzenie jej, bo akurat jest święto i można zobaczyć ciekawe obrzędy. Ta taksówka was zawiezie.
Dowozi nas do jakiejś kapliczki, która w stosunku do naszego pierwotnego celu prezentuje się jak Syrenka przy Mercedesie. Żadnych obrzędów. Kilka fotek i rozczarowani chcemy wracać. Kierowca zaprasza nas do „sklepu brata” na herbatę. Ok, idziemy. Otaczają nas krawcy. Zanim zdążyliśmy się rozejrzeć mierzą nas ze wszystkich stron i podsuwają katalogi, byśmy mogli wybrać odpowiedni krój garnituru, koszuli, spodni itd.
Garnitur to ostatnia rzecz którą chcę mieć z sobą podczas kilkutygodniowej włóczęgi po Indochinach, więc oczywiście odmawiamy. Straciliśmy tylko czas przez „profesora” i jego gang.
Zaproszeń ciąg dalszy. Oszustwo stosowane prawie wszędzie na świecie, ze szczególnym uwzględnieniem Pekinu i innych dużych miast. Śliczne „studentki” (sir, chcemy praktykować nasz angielski) zapraszają cię na herbatę do „original tea house”. Chwila jakiejś pseudoceremonii parzenia herbaty, degustacja i rachunek … 100 dolców.
Oczywiście „studentek” już nie ma, dawno się zmyły, a gość od herbaty nie wygląda na takiego, który lubi żarty. Próbujesz coś negocjować, tłumaczyć… Na nic. Słyszysz:
-Płacisz czy mam wezwać policję?…
I większość płaci.
Zostajemy w sferze gastronomii. W wielu krajach standardem jest podwójne menu z innymi cenami dla lokalnych, z innymi – wiele wyższymi – dla turystów. Czasem jedzenie jest tanie, ale np. chusteczki higieniczne czy dzbanek wody, której nie zamawiałeś kosztuje 100% więcej niż samo jedzenie. Nie daj się wkręcić. Ja w takich sytuacjach staram się obrócić wszystko w żart i wychodzę z uśmiechem, udając że kawał mi się spodobał. Trzeba być durniem, żeby zapłacić równowartość 10 USD za pół litra kranówki albo kilka chusteczek papierowych. I niech dzwonią po policję. Raczej nie zadzwonią. Ale słyszałem, że wtedy mogą zamknąć drzwi i pojawić się mogą rośli ochroniarze. Wtedy sytuacja się komplikuje. Miejcie to na uwadze.
Inne, dość prymitywne, ale często skuteczne oszustwa zakwalifikowałbym do kategorii „uliczne”.
Ktoś „przypadkowo” zderza się z tobą i wylewa na ubranie kawę z kubka trzymanego w ręce. Zaraz ochoczo wyciąga chusteczkę, chce pomóc w czyszczeniu garderoby, a jego wspólnik zapuszcza rękę do twojej kieszeni.
Albo:
-Sir, masz dziurę w bucie! Zaraz ją zakleję!
i bierze się za naprawę. Niby nic podejrzanego, ile może bowiem może kosztować kropelka kleju? Ano, może kosztować nawet 20 USD jak się okazuje. Lepiej od razu odmówić wykonania takiej usługi i iść dalej. Ten sposób naciągania jest częsty w Hanoi.
Kantów prymitywnych ciąg dalszy.
-Sir, zawiozę cię za 100 rupii – czyli żadna kwota. Po przejechaniu kilkuset metrów jesteś na miejscu i słyszysz TYSIĄC, a nie 100, co stanowi istotną różnicę. Nie płacisz? Dzwonię po policję! Albo: tak, 100 rupii, ale za osobę, a nie za kurs! Reszta jak wyżej – straszenie policją.
Bardzo częstym, wręcz nagminnym procederem na Sri Lance są „pomyłki” przy wydawaniu reszty. Ma ona wynieść np. 500 rupii, dostajesz 50. Mało kto sprawdza banknoty. Często – zwłaszcza zaraz po przyjeździe – nie jesteśmy oswojeni z wyglądem lokalnej waluty i na tym bazują oszuści.
Sprawdzajcie każdy wydany banknot! Stosują ten numer nawet w tak oficjalnych miejscach jak parki narodowe, ogrody botaniczne, muzea, a nawet kasy kolejowe. Nie mówiąc o małych sklepikach czy tuk tukach. To prawdziwa plaga w tym kraju.
Podobnie jak kantowanie na towarach. Kupujesz 6 piw. Sprzedawca pakuje do nieprzezroczystej torby 5. Kapniesz się dopiero po jakimś czasie i raczej nie wrócisz z awanturą o jedno piwo. Ja taki trik przeżyłem w Tunezji i na Sri Lance, ale jeszcze przed zapłaceniem i bez żadnych uprzejmości zażądałem tyle towaru, ile zamówiłem.
Inna plaga w krajach Afryki i Azji to tabuny żebrzących dzieci, często kalekich lub oszpeconych. Moja rada: nie dawać im nic.
Wielokrotnie widziałem m.in. w Senegalu, Etiopii i Indiach, że maluchy zanoszą utarg do opiekuna – lokalnego cwaniaka, „króla żebraków”, który żyje całkiem nieźle, a biedny dzieciak NIC z tego nie ma. Smutne, ale prawdziwe.
Takie sytuacje widziałem też w Polsce. Kiedyś, dawno temu, dałem parę złotych Cygance z dzieckiem na ręku, a za chwilę spotkałem ją w sklepie kupującą … nie, nie mleko dla dziecka. Paczkę Marlboro.
Przekręty na hotelach. Wysiadasz na lotnisku. Zmierzasz do taxi. Marzysz o prysznicu, kawie i wygodnym łóżku po iluś tam godzinach lotu na inny kontynent. Masz zarezerwowany fajny hotel. Ale od taksówkarza dowiadujesz się, że „zawalił się”, „spalił się”, „zamknięty z powodu dezynfekcji”, „przeniesiony za miasto” itd. Czyżby? Zmęczenie osłabia twoją czujność, zdrowy rozsądek, umiejętność rozumowania, a wzmaga łatwowierność.
Próbujesz jakoś sprawdzić te informacje. Taksówkarz proponuje znaleźć ci lepszy „cheap hotel”. Oczywiście wcale nie „cheap”, tylko ten który płaci mu prowizję. Lepiej od razu zmienić taksówkarza, albo jechać autobusem lub Uberem jeśli jest dostępny. Można też wcześniej zapewnić sobie transport zorganizowany przez hotel. Wyjdą po ciebie na lotnisko z tabliczką z twoim nazwiskiem lub nazwą hotelu.
A teraz PEREŁKA WŚRÓD OSZUSTW.
Wielki szacun dla gościa, który wymyślił ten wyrafinowany kant! Otóż zdarza się, że oszuści kręcą się w tłumie regularnych taksówkarzy z renomowanych hoteli i przepisują na szybko twoje nazwisko i nazwę hotelu na swoją tabliczkę i stają bliżej wyjścia z hali przylotów, niż ten prawdziwy kierowca. I co, nie nabierzesz się widząc swoje nazwisko na tabliczce? Nabierzesz.
Idziesz z gościem do jego auta, opowiadając o wrażeniach z lotu. Wsiadasz i jedziesz do hotelu o podobnej nazwie, ale – choroba jasna – droższego. Zamiast Garden View nazywa się New Garden View lub Garden View Pension itd.
Dużo czasu zajmie ci wyjaśnianie pomyłki. Pół biedy, jeśli zawiozą cię do hotelu. Słyszałem, że może się to skończyć rabunkiem w jakiejś ciemnej uliczce. Ale nie popadajmy w paranoję, lecz miejmy oczy szeroko otwarte.
A Wy z jakimi oszustwami spotkaliście się w podróży? Podzielcie się swoimi przygodami, może w ten sposób zaoszczędzicie kłopotów innym globtroterom.