Jesteśmy na Łotwie, na zachodnim wybrzeżu tego kraju, gdzieś między litewską Kłajpedą, a łotewskim portem Lipawa (w wersji łotewskiej to Liepaja).
Jadę nadmorską trasą łączącą oba portowe miasta. Choć słowo „trasa” nie bardzo tu pasuje, to zwykła – choć w bardzo dobrym stanie – jednopasmowa droga międzymiastowa.
Bałtyk widać bardzo rzadko i tylko przez chwilę. Pojawia się i znika między drzewami porastającymi wybrzeże. Nie szkodzi, podczas tej podróży zobaczę go jeszcze wielokrotnie.
Emocje jak na rybach…. Droga prawie pusta… Ani aut, ani ludzi… O przydrożnym sklepie można zapomnieć. Zakupy na stacji benzynowej? Tylko paliwo z automatycznej pompy, zero szans na hot doga, kawę czy batonik. WC? Jak wyżej.
Ale za to mnóstwo zieleni dookoła. Łąka, pastwisko, pole, las…. I tak godzinami, na okrągło…. Nudy…
Jedyny ciekawy akcent to ogromne liczby bocianów! Na Łotwie jest ich mnóstwo! Mijam pole na którym stoi majestatycznie chyba ze 30 – 40 tych ptaków! Niesamowite! Nigdy nie widziałem ich jednocześnie w tak licznym stadzie!
Dobra, dojeżdżamy do Lipawy.
Od razu widać, słychać i czuć, że to miasto nie podbije mego serca.
Typowa postsowiecka zabudowa osiedli mieszkaniowych składających się z nieotynkowanych, zaniedbanych budynków z zagraconymi balkonami.
Fakt, gdzieś tam widać jakieś całkiem przyzwoite i dobrze utrzymane domy i kamienice, ale stanowią one mniejszość w tym sennym miasteczku bez wyrazu.
Lipawa to miasto portowe więc zamiast kąpieliska w błękitnym Bałtyku łatwiej trafić tu na jakieś magazyny, silosy czy cysterny albo zbiorniki niewiadomego przeznaczenia. Nie szukajmy tu miejsca choć trochę przypominającego gdańską starówkę, bo w Lipawie go nie znajdziemy.
Nie jest to bowiem miasto zabytkowe. W czasach sowieckich w Karosta (dzielnica Lipawy) mieściła się jedna z baz Floty Bałtyckiej wraz z zapasami paliwa na wypadek „W”.
Wówczas – jak to często w Sowietach – była to strefa zmilitaryzowana, ergo niedostępna dla zwykłych ludzi, ze szczególnym uwzględnieniem turystów.
Czy udało mi się już Was zniechęcić do tego miasta? 😉
Nie martwcie się, nie jest tak źle 🙂 Mimo, że w przypadku Lipawy trudno mówić o „miłości od pierwszego wejrzenia”, to jest tu kilka miejsc, dla których warto tu przyjechać.
W centrum miasta rzuca się w oczy okazała bryła filharmonii, mająca kształtem i kolorem przypominać bursztyn.
Okolice filharmonii są dobrym miejscem na rozpoczęcie zwiedzania centrum miasta, bo można znaleźć tam bezpłatny parking w pobliżu centrum handlowego oraz – idąc w stronę nabrzeża kanału – klimatyczny klub muzyczny, gdzie można napić się piwa i zjeść pizzę w sąsiedztwie starych statków. Ceny przystępne.
Kolejnym miejscem gdzie można nieźle zjeść, a które mogę polecić jest bar samoobsługowy Ednica Anna (adres: Tirgus iela 23) – miejsce czyste, niedrogie i oferujące konkretne i smaczne. porcje obiadowe oraz napoje i desery. Obsługa bardzo miła, zna rosyjski i trochę angielskiego, jest też menu w obu tych językach.
Pora przenieść się nad Bałtyk, w okolice dzielnicy Karosta, na zaskakująco piękną plażę.
Wzdłuż wybrzeża, na długości kilku kilometrów ciągnie się zespół zabudowań militarnych z dawnych czasów. Poprzekrzywiane, częściowo zrujnowane betonowe bunkry wystają z Bałtyku albo spoglądają na morskie fale ciasnymi otworami strzelniczymi z wysokości piaszczystego brzegu.
Kiedyś strzegły łotewskiego wybrzeża, dziś są podupadającą atrakcją turystyczną i miejscem przyciągającym graficiarzy oraz – sądząc po dużej liczbie porzuconych butelek – miłośników spożywania napojów wyskokowych z widokiem na morze.
Dobra wiadomość jest taka, że w pobliże umocnień można podjechać autem i zostawić je na którymś z pobliskich parkingów. Bunkry można zwiedzać za darmo.
Jadąc od strony centrum miasta w kierunku dzielnicy Karosta trafisz na ciekawostkę architektoniczną w postaci mostu obrotowego. Niewiele takich cudów techniki spotkamy w obecnych czasach, w Polsce widziałem takie coś jedynie w Giżycku.
Zasada działania jest dość prosta: stoi sobie most, chodzą po nim ludzie i jeżdżą auta. Jednak o wyznaczonych godzinach ruch jest wstrzymywany. Wtedy do małej kabinki wchodzi gościu, który zaczyna kręcić korbą. Most powoli obraca się i po chwili ustawia się równolegle do nabrzeża, dając tym samym wolną drogę jednostkom pływającym. Później – również o wyznaczonej godzinie – facet kręci korbą w drugą stronę i most wraca do pierwotnego położenia, a ruch pieszy i kołowy są przywracane.
Warto wiedzieć w jakich godzinach most jest zamknięty, bo można stracić godzinę lub dwie w kolejce samochodów. Tak przedstawia się harmonogram „pracy” mostu łączącego centrum Lipawy z dzielnicą Karosta:
A tak wygląda most otwarty dla ruchu kołowego (zdjęcie nr 1) i zamknięty (foto nr 2):
Jadąc w stronę dzielnicy Karosta oczywiście nie miałem pojęcia o tym, że most jest zamykany w pewnych godzinach, więc musiałem odstać kilkadziesiąt minut w długim korku. Nie powielajcie mojego błędu, jeśli kiedyś traficie do Lipawy 🙂
Pierwszą budowlą, na którą każdy zwróci uwagę w dzielnicy Karosta jest piękna i monumentalna cerkiew św. Mikołaja (adres: Studentu rotas iela 7) ze złoconymi kopułami. Świątynia jest czynna w godz. 8-17.
Lecz to nie ta budowla przyciąga setki turystów do Karosty. Robi to – mogłoby się wydawać – zupełnie nieciekawy, niepozorny budynek z cegły, jakich wiele spotkamy w tych rejonach.
Pierwotnie był to szpital, po jakimś czasie miejsce zmieniło przeznaczenie i stało się więzieniem wojskowym (adres: Invalidu iela 4). Jak głoszą slogany reklamowe:
-TO JEDYNE WIĘZIENIE WOJSKOWE W EUROPIE OTWARTE DLA TURYSTÓW,
-POLUBISZ TO MIEJSCE LUB NIE, ALE NA PEWNO ZROBI NA TOBIE WRAŻENIE!
-NAJBARDZIEJ ZADZIWIAJĄCY I NAJBARDZIEJ NIEZWYKŁY HOTEL ŚWIATA!
-NAJBARDZIEJ NAWIEDZANE PRZEZ DUCHY MIEJSCE NA ŚWIECIE!
Tak przynajmniej twierdzą spece z amerykańskiej organizacji Międzynarodowi Łowcy Duchów 🙂 Nie wiem z jakiego sprzętu korzystają i jaką metodologią posługują się amerykańscy poławiacze ciemnych sił obliczając poziom „nawiedzenia”, ale przyznacie, że hasło wymyślili chwytliwe 🙂
Nie pozostało mi zatem nic innego niż wysłanie maila na adres:
info@karostascietums.info – (obsługa zna oprócz łotewskiego także angielski i rosyjski)
i po potwierdzeniu rezerwacji stawiam się na więziennym dziedzińcu z zamiarem spędzenia nocy wśród zbłąkanych dusz więźniów.
Uiszczam opłatę w wysokości 15 euro. W tej cenie nocleg (o tym za chwilę) oraz wycieczka z przewodnikiem po zakamarkach i lochach.
Mroczne, duszne przytłaczające korytarze, rozświetlane mikrymi żarówkami. Zaduch i stęchlizna. Portrety komunistycznych przywódców. Gabinet naczelnika więzienia, wypełniony propagandową literaturą i symbolami z czasów sowieckich.
Magazyn uzbrojenia, a w nim militaria: granaty, karabiny, pistolety, noże, manekiny w mundurach. Łotewskich, sowieckich i hitlerowskich – w zależności z którego roku pochodzą. Łotwa jak inne kraje Europy Wschodniej przechodziła z rąk do rąk. Trochę wolności, a potem odwiedziny. Hitlerowców i bolszewików, którzy mieli w zwyczaju wpadać z niezapowiedzianą wizytą i zostawać znacznie dłużej niż ktokolwiek by sobie tego życzył.
Zwiedzamy dalej.
Łazienka będąca łazienką tylko z nazwy. Odpowiedniejszym słowem byłby „chlew”. Oj, ciężki los czekał pensjonariuszy więzienia wojskowego Karosta. Kilkadziesiąt sekund na załatwienie potrzeby fizjologicznej, minuta lub dwie na umycie całego ciała raz na kilkanaście dni. W zależności od humoru strażnika.
Na poniższych zdjęciach więzienny design. Kolejno: toaleta, koryto do mycia nóg, umywalka do rąk.
Nie zdążysz? Zabrałeś zbyt dużo czasu? To Twój kolega z celi dziś się nie umyje. Może zrobi to za 2 tygodnie? Wiesz co to znaczy…. W nocy z zemsty zarzuci Ci worek na głowę i… wszystko może się zdarzyć. Bądź pewny, następnym razem na pewno zdążysz.
Wycieczka dobiegła końca. Dochodzi godzina 22.00. A więc cisza nocna zgodnie z więziennym regulaminem.
-Wybierz sobie celę – mówi przewodnik.
Wszystkie wyglądają i śmierdzą tak samo, co za różnica którą wybiorę…
Jeśli oczekujesz, że w tym „hotelu” pokojówka przyniesie ci pościel i naszykuje łóżko to niedoczekanie.
Po pierwsze: nie ma tam pokojówki.
Po drugie: nie ma tam łóżek. Jest tylko zimna podłoga w zakratowanej celi.
Z mrocznego korytarza musisz przynieść sobie paletę zbitą z desek (na zdjęciu powyżej). Tej nocy będziesz na niej spać.
Potem wizyta w magazynie pościeli. Dostajesz więzienny koc, poszewkę, poduszkę i prześcieradło. Czyli to, co w żargonie penitencjarnym określane jest słowem „mandżur”.
Do jakiej celi trafisz? „Frajerskiej” czy „grypsującej”? Będzie tam „dzban” (toaleta)?
Nie. Potrzeby załatwia się we wspólnej łazience na korytarzu. Tyle, że w nocy korytarz jest ciemny i nic nie widać.
-Trzeba zapalić światło – myślę, a moja ręka błądzi po ścianie w poszukiwaniu przełącznika.
Nic z tego. Jestem w więzieniu. Tu klawisz decyduje kiedy włączyć lub wyłączyć światło, osadzony nie może tego zrobić. Na szczęście zabrałem latarkę.
W mojej celi jest tylko „tygrys” czyli zakratowane okno, zamknięte na stałe. Wymiana powietrza zerowa. Dobrze, że pozwolili zostawić otwarte drzwi od celi.
W końcu zasypiam na drewnianej palecie…
Noc mija szybko, duchy jakoś mnie nie nawiedziły 🙂 .
Rano wstaję o godzinie przewidzianej więziennym regulaminem i kieruję się w stronę Rygi. O tym, co widziałem i przeżyłem w stolicy Łotwy przeczytacie w kolejnym wpisie już niebawem!
Lubisz podróże? Ten artykuł spodobał Ci się lub był przydatny w planowaniu podróży? Jeśli TAK, to odwiedź i polub Facebookowy FANPAGE tego bloga, za co z góry dziękuję!
Zapraszam także do odwiedzin na moim kanale na Youtube oraz profilu Instagramowym, gdzie znajdziesz najlepsze zdjęcia z różnych zakątków świata!
🙂 15 euro i samemu budować sobie legowisko :-)pozostaje mi czekać na kolejne części z podróży. Pozdrawiam serdecznie M.
Na tym polegał cały urok tego miejsca! Przez chwilę było mi dane poczuć się jak prawdziwy osadzony – nawet wiedząc, że to wszystko jest „na niby” nie było to zbyt przyjemne. Co innego teraz, gdy wspomina się z uśmiechem chwile sprzed kilku miesięcy siedząc w przytulnym domku, a nie w cuchnącej stęchlizną celi. Jednak gdy ktoś spyta czy zrobiłbym to ponownie, odpowiem, że TAK bez zastanowienia 🙂 Mimo wszystko była to pamiętna, niepowtarzalna noc. Choć tego typu „atrakcje” na pewno nie wszystkim przypadną do gustu. Pozdrawiam.