Jak zwiedzać Rygę?
Uważam, że całkiem rozsądnym rozwiązaniem jest poruszanie się po stolicy Łotwy na piechotę. Z kilku powodów.
Po pierwsze: starówka – jak większość tego typu miejsc na świecie – jest wyłączona z ruchu kołowego i po prostu bezsensem jest sądzić, że da się ją obejrzeć zza szyb auta. Nie da się. Zresztą kto by chciał? Cała przyjemność w chodzeniu wśród pięknych kamieniczek!
Po drugie: zabudowa centrum Rygi – a więc wąskie uliczki – nie sprzyja znalezieniu miejsca parkingowego w dogodnej lokalizacji.
A nawet jeśli się uda to pamiętaj, że w „strategicznych” czytaj: najbardziej atrakcyjnych lokalizacjach godzina parkowania może kosztować nawet 5 euro. Im dalej od centrum – tym taniej.
Pomimo to parkowanie w Rydze to niezbyt opłacalny interes. I nie próbuj parkować w strefie bez biletu z parkomatu, no chyba, że chcesz zabulić za odholowanie Twojego autka przez służby miejskie, albo zobaczyć blokadę na kole.
Po trzecie: wszystkie ważniejsze atrakcje znajdują się dość blisko siebie, więc spacerek na pewno nie zmęczy kogokolwiek posiadającego choćby średnią kondycję.
Co więc zrobić, jeśli przyjechało się do Rygi własnym autem i nie chce się stracić majątku?
Odpowiedź jest prosta: szukać noclegu w dogodnej lokalizacji z własnym miejscem parkingowym lub takiego, który ma podpisaną umowę z jakimś prywatnym parkingiem i oferuje on miejsca postojowe dla gości w niższych cenach.
Tak właśnie postąpiłem – opłaciło się zapłacić trochę drożej za lepszy hotel, ale w zamian dostać voucher na miejsce na parkingu strzeżonym za … uwaga … 7 (słownie: siedem) euro za dobę. Lokalizacja bardzo blisko centrum i starówki, najwyżej kilkanaście minut spacerkiem. Rachunek chyba jest prosty.
Do Rygi przybyłem w godzinach popołudniowych czyli w porze obiadowej. Pierwsze kroki kieruję więc do jednej z licznych jadłodajni, zwanej z rosyjska „stołowaja”. Jest ich prawdziwe zatrzęsienie w krajach dawnego Związku Sowieckiego. Oferują niezłe potrawy w przystępnych cenach.
Kiedyś zainteresował mnie ten fenomen. I co się okazało? Że wynalazek ten został przeszczepiony z USA, kiedy to Nikita Chruszczow odwiedzając kampus w San Jose nie mógł się nadziwić jak fajnym wynalazkiem są stołówki samoobsługowe. Nakazał, żeby w Sowietach też takie powstały. Więc powstały i zostały do dziś.
Zamawiam standardowe dania kuchni wschodniej: zupa solianka, kromka czarnego chleba, czeburiek z serem, sałatka z krewetek, pomidorów i ogórków.
Pycha! I wszystko to całkiem niedrogie – mimo, że Łotwa do tanich krajów nie należy.
Ruszam na zwiedzanie. Miasto nadmorskie więc wiatry hulają po ulicach. Przez cały dzień wszędzie słychać piski mew i innych ptaków. Nawet sygnalizacja świetlna na ryskich przejściach dla pieszych piszczy niczym mewa. A może to sugestia? 😉
Na pierwszy ogień idzie wieża telewizyjna, pomalowana na biało i czerwono, czyli w barwach narodowych Łotwy. Obiekt ten jest trzecią co do wysokości wieżą TV w Europie – wznosi się na 368 m. Niestety, akurat trwał remont i nie można było wejść do środka.
Ruszam w stronę centrum. Oho, jestem w kraju dawnego bloku wschodniego. Rządzący tymże tworem za punkt honoru obrali sobie, by we wszystkich stolicach państw satelickich powstały potworki architektoniczne w postaci podobnych do siebie strzelistych pałaców, które poświęcimy nauce!
Przykłady? Proszę bardzo! Uniwersytet Łomonosowa w Moskwie, Pałac Kultury i Nauki w Warszawie, Pałac Łotewskiej Akademii Nauk – wszystkie podobne do siebie i związane z jakimiś instytucjami naukowymi.
Dziś pałac ŁAN jest świetnym punktem orientacyjnym, bo z racji rozmiarów widać go z daleka.
Idziemy dalej. Nieopodal pałacu zaczyna się kompleks kilku potężnych hal targowych o dużej kubaturze. Oficjalna nazwa to Targowisko Centralne w Rydze. Obowiązkowy punkt programu podczas pobytu w stolicy Łotwy! To najlepsze miejsce na zakupy – nie tylko spożywcze, ale też pamiątek, wyrobów z bursztynu, sztuki ludowej. Feeria barw, symfonia kształtów i smakowitych zapachów – miejsce, z którego trudno wyjść nie dokonawszy zakupów! Polecam!
Z halami targowymi sąsiaduje płyta dworca autobusowego. Jeżeli przyjedziesz do Rygi rejsowym autobusem – na pewno właśnie tu wysiądziesz, kilka metrów od targowiska i w odległości krótkiego spacerku do nabrzeża rzeki Dźwiny (Daugavy), która w tych rejonach (tzn. w północnej Rydze) wpada do Bałtyku. Leżące nad jej wschodnim brzegiem dzielnice noszą nazwy Moskiewskie Przedmieście i Łatgalskie Przedmieście. Każdy zwiedzający Rygę prędzej czy później tu trafi.
Warto też trafić do najmniejszej knajpy w Rydze! Znajdziesz ją bardzo łatwo, usytuowana jest bowiem przy samym szlabanie na płycie ryskiego dworca autobusowego.
Jest to najzwyklejszy na świecie bar dworcowy w walcowatej kolorowej budce, przypominającej kształtem latarnię morską, częściowo przeszklonej, a mieści się tam zaledwie… jeden stolik na parterze i jeden na piętrze, przy których można zjeść coś na ciepło (wprawdzie z mikrofali, jak to w dworcowym barze) lub napić się najtańszego piwa w Rydze – na stojąco.
Stamtąd już zaledwie kilka minut piechotą i znajdujemy się na nabrzeżu Dźwiny – pora zatem, by obejrzeć Rygę od strony wody. Taki godzinny rejs statkiem wycieczkowym kosztuje 10 euro. To dobrze wydane pieniądze, bo w krótkim czasie podpływamy pod większość ryskich ciekawostek, od wieży TV po nowoczesną bryłę biblioteki w kształcie piramidy, przepływamy kilka razy pod mostami, zbliżamy się do pełnomorskich wycieczkowców cumujących w pobliżu Starego Miasta, obserwujemy kolorowe kamienice i strzeliste wieże starych kościołów.
Radzę tylko ubrać się ciepło, jesteśmy w północnej Europie, a nie np. w Wenecji i możemy solidnie zmarznąć.
Potem przyszła kolej na starówkę. Snuję się więc wśród starych, kolorowych kamienic w bardzo dobrym stanie – widać tu rękę dobrego gospodarza: czystość, porządek, dobra organizacja. Żadnych naciągaczy, oszustów, żebraków, bezdomnych czy pijaków.
Na starówce jak to na starówce: uliczni artyści – malarze, muzycy, tancerze, wokaliści. Pomniki, liczne knajpy, galerie, jakiś kawałek zieleni, gdzie można przysiąść w cieniu. Kościoły ze strzelistymi wieżami, na które można wjechać windą lub wejść po schodach, by podziwiać Rygę z góry.
Trafiam w końcu w piękne miejsce, gdzie rozstrzygnęła się bardzo ważna kwestia w historii Polski. To na ryskiej starówce, w pięknie zdobionej kupieckiej kamienicy o nazwie Dom Bractwa Czarnogłowych w 1921 roku podpisany został traktat ryski – umowa formalnie kończąca wojnę polsko-bolszewicką z 1920 roku, której kulminacyjnym punktem była Bitwa Warszawska.
Tyle o atrakcjach i ciekawych miejscach stolicy Łotwy – teraz zapraszam w okolice Rygi.
Jadąc kilka kilometrów na zachód od miasta trafimy do bardzo popularnego wśród miejscowych nadmorskiego kurortu czyli zatłoczonej, ale szczycącej się pięknym morskim kąpieliskiem Jurmali.
Kurort jak kurort – mnóstwo wczasowiczów, zawyżone ceny, ale warto tu przyjechać choćby na kilka godzin, by pooddychać jodem, poopalać się lub popływać w czystym Bałtyku. Jednak trzeba to zrobić jak najwcześniej, zanim ze stolicy przybędą setki ludzi, którzy wpadli na ten sam pomysł.
Ważne: przy wjeździe do Jurmali należy opłacić jakiś lokalny podatek, coś jak opłata klimatyczna. Do tego celu służą przydrożne automaty, podobne do parkometrów z menu w języku łotewskim, rosyjskim i angielskim. Należy wpisać numer rejestracyjny naszego pojazdu i dokonać opłaty gotówką lub kartą.
Odradzam miganie się i liczenie na to, że „mnie nie złapią”. Oczywiście, że nie złapią. Bo nikt nie łapie. Ale wiedz, że wszędzie są elektroniczne czujniki skanujące tablice rejestracyjne i sprawdzające, czy dany pojazd ma uregulowaną opłatę – więc nie zdziw się, jeśli kiedyś wyjmiesz ze skrzynki pocztowej list z Łotwy z wezwaniem do zapłacenia słonej kary.
Tak już jest odkąd Polska i Łotwa znalazły się w strefie Schengen, a co za tym idzie organa ścigania obu państw współpracują w zakresie ścigania sprawców wykroczeń drogowych i egzekwowania innych opłat.
Uwierzcie, że mają instrumenty, żeby wyegzekwować należność. Np. mogą wpisać twoje nazwisko do SIS (System Informacyjny Schengen) i przy najbliższej kontroli w dowolnym państwie należącym do porozumienia (lub podczas przekraczania granicy strefy Schengen) może Cię spotkać niemiła niespodzianka, z zatrzymaniem pojazdu włącznie. A to nie są tanie rzeczy… Lepiej więc nie cwaniakować i wrzucić te parę euro o automatu i ze spokojną głową oddać się kąpieli w Bałtyku.
Natomiast około 150 km na południowy zachód od Rygi znajduje się dość ciekawy wodospad na rzece Windawa, w miejscowości o nazwie Kuldiga. W pobliżu mostu łączącego obie części miasteczka rzeka rozlewa się szeroko, po czym z niewielkiej wysokości spada w dół. Nie jest to Niagara, wodospad nie wygląda jakoś spektakularnie i będąc w Rydze nie warto wybierać się tu specjalnie, by go zobaczyć, natomiast jadąc do/z Lipawy można się tu zatrzymać na krótki wypoczynek i zjeść coś lub wypić w restauracji lub kawiarni z widokiem na wodospad. Sama przyjemność.
Woda w Windawie jest płytka, dno bezpieczne, kamieniste, więc można przejść bezpiecznie wzdłuż uskoku z jednego brzegu na drugi bez większego kłopotu – sprawdziłem osobiście. Maksymalna głębokość wody – do kolan. Wskazane odpowiednie obuwie, choć na bosaka też pewnie da radę.
Można też obserwować wodospad w całej okazałości z pobliskiego wysokiego mostu, zapewniającego najlepsze widoki na okolicę.
Dodam tylko, że spokojne miasteczko Kuldiga oferuje też park, gdzie można posiedzieć na ławeczce przy oczku wodnym wśród pięknych kwiatów – jeśli komuś znudzi się chodzenie po wodzie.
Ostatnim miejscem, które odwiedziłem podczas pobytu w okolicach Rygi jest centrum rehabilitacji, a właściwie sanatorium w … STOP!
Już widzę i słyszę te komentarze: co ten chłop wypisuje…? Na wakacje na Łotwę pojechał, by się rehabilitować z tamtejszymi kuracjuszami? Walnięty!
Spokojnie… Czytaj dalej… 🙂
Mówi Ci coś nazwa Ligatne? Nie? Słusznie! Tak miało być! To w pobliżu tej niewielkiej, spokojnej miejscowości, leżącej około 70 km na północny wschód od Rygi znajduje się wymienione sanatorium.
Ale to nie tylko sanatorium. Jak to zwykle bywało w Sowietach i innych państwach Bloku Wschodniego w czasach Zimnej Wojny nie wszystkie obiekty były tym, za co miały uchodzić. Albo nie tylko tym.
Powstała nawet nazwa na określenie tego typu przybytków: OBIEKT PODWÓJNEGO PRZEZNACZENIA, co oznaczało, że np. zakład oficjalnie produkował rakiety tenisowe, a jako produkt uboczny wychodziły mu rakiety balistyczne. Fabryka bombek choinkowych oprócz głównego asortymentu robiła też bombki atomowe. Co któryś wyrób fabryki traktorów posiadał gąsienice i lufy. Przedszkole było bunkrem atomowym – autentyczny przykład z Moskwy! Zakłady zielarskie produkowały rumianek, a wychodził im cyjanek 😉 I tak dalej.
Nie inaczej jest z centrum rehabilitacyjnym w gminie Ligatne, a dokładnie w osadzie Skalupes nad rzeką Gauja. Na pierwszy rzut oka wypisz-wymaluj sanatorium. Wielki, zielony park, przez który płynie rzeka. Pawilon w którym kuracjusze w dresach poddają się zabiegom rehabilitacyjnym. Emeryci w wózkach inwalidzkich wygrzewają się na słońcu. Ech, ci sowieccy mistrzowie kamuflażu znali się na swojej robocie 🙂
Ale wystarczy kupić bilet za 11 euro, by znaleźć się w rzeczywistości rodem z czasów Zimnej Wojny. Serio. Natomiast za około 5-6 euro w sanatoryjnym barze można zjeść całkiem konkretny obiad.
Pod sanatorium mieści się największy i najważniejszy bunkier atomowy na Łotwie, przewidziany jako miejsce schronienia dla najważniejszych osób w państwie w razie „W”. Czyli w przypadku wybuchu konfliktu nuklearnego. Kurde, na samą myśl o tej ewentualności zimno się robi…
Jest to także najdroższy obiekt wojskowy zimnowojennej, sowieckiej Łotwy. Kosztował 4 miliardy dolarów. Według ówczesnych przeliczników cena kosmiczna! Informuje o tym przewodniczka, około sześćdziesięcioletnia kobieta o wyglądzie dawnej KGBistki. Skromna garsonka, rozdeptane buty, szara koszula ze stójką, fryzura modna może w latach sześćdziesiątych XX wieku, a na pewno nie latem 2020 roku 🙂
Oprowadza po przestronnych pomieszczeniach schronu, kilkadziesiąt metrów pod ziemią. Obiekt miał służyć dygnitarzom, nie byle komu, więc konstruktorzy zadbali o najmniejszy szczegół. W razie wojny to stamtąd władze miały zarządzać państwem. O ile będzie czym i kim zarządzać…
Odwiedzamy centrum łączności, skąd można było prowadzić rozmowy z całym zaprzyjaźnionym obozem socjalistycznym. Pomieszczenie sztabu z dziesiątkami map. To jedyne miejsce gdzie do dziś nie wolno robić zdjęć. Co mają do ukrycia sowieccy kartografowie? Możemy się tylko domyślać…
Dalej pomieszczenia sanitarne i stołówka, obwieszona propagandowymi plakatami wzywającymi do wstrzemięźliwości w spożywaniu alkoholu i konieczności zachowania tajemnicy służbowej, bo wróg nie śpi! A jak wiemy alkohol rozwiązuje języki 🙂
Zwiedzamy także obiekty techniczne, gdzie zapoznajemy się z urządzeniami odpowiedzialnymi za dostarczanie wody, energii i świeżego powietrza głęboko, głęboko pod ziemię.
Jest też coś, co służyło jako „centrum kultury i rozrywki” z archaicznymi adapterami i naprawdę bogatą kolekcją płyt z muzyką.
O tym, że jesteśmy w sowieckim obiekcie militarnym przypominają wszechobecne maski przeciwgazowe i instrukcje zachowania na wypadek ataku atomowego, biologicznego lub chemicznego oraz manekiny w wojskowych mundurach, portrety komunistycznych przywódców i inne gadżety z epoki.
Po wizycie w podziemiach jedna myśl kołatała mi się po głowie: vis pacem, para bellum.
***
„Obiekt podwójnego przeznaczenia” krypt. „Sanatorium” był ostatnim punktem, który odwiedziłem na Łotwie przed udaniem się na estońską wyspę Sarema.
W następnym odcinku właśnie o tym miejscu Wam opowiem.
Lubisz podróże? Podobał Ci się ten artykuł? Dowiedziałeś się z niego czegoś nowego, interesującego? A może pomógł Ci podczas planowania Twojego wyjazdu?
Jeśli TAK, to odwiedź Facebookowy profil tego bloga:
https://www.facebook.com/Ziemiaobjechanapl-364836334292601/
i daj łapkę w górę. Zapraszam także na mój kanał na Youtube oraz profil na Instagramie – odnośniki znajdziesz na stronie głównej.
Z góry dziękuję!
Kiedyś były popularne powiedzenia typu „pisz na Berdyczów” czy „jechać do Rygi”. No i proszę, Kolega pojechał do Rygi, ale nie wedle przenośnego znaczenia zawartego w utartym związku frazeologicznym. Tylko pojechał do Rygi w przestrzeni rzeczywistej, realnej. Czyli szlakiem wielkich polskich hetmanów z czasów rozkwitu Rzeczypospolitej. Powodzenia w dalszym zwiedzaniu Trójmorza / Międzymorza.
Dziękuję, Rafacusie! Choć z dalszymi wyjazdami w obecnej sytuacji trzeba się wstrzymać… niestety… Miejmy nadzieję, że wszystko szybko wróci do normy.